Nie zdążył zostać kandydatem, ale zdążył wykupić billboardy. Mariusz Wal, „wieczny kandydat”, nie zebrał wymaganych 3 tysięcy podpisów, by wystartować w przedterminowych wyborach na prezydenta Zabrza. Choć oficjalnie wyeliminowała go Miejska Komisja Wyborcza, kampania już trwała – w centrum miasta pojawiły się bilbordy z jego nazwiskiem. Historia, która przypomina losy Eddiego „Orła” Edwardsa – człowieka, który bardziej niż wynikami, zapisał się w pamięci swoją determinacją i uporem.
ZOBACZ TEŻ: Koncert, grochówka i symulatory na promenadzie – W Zabrzu
18 lipca Miejska Komisja Wyborcza oficjalnie potwierdziła: Mariusz Wal nie zebrał wymaganych 3 tysięcy podpisów poparcia. Zdobył dokładnie 2.058 ważnych podpisów. Za mało, by wejść na listę kandydatów na trzy tygodnie przed wyborami. Tyle tylko, że… kampania Wala już trwała — w centrum miasta można zobaczyć jego billboardy.
Eddie Edwards zabrzańskiej polityki…
Starsi fani skoków narciarskich wiedzą doskonale, kim był Eddie „Orzeł” Edwards. To Brytyjczyk, który pokochał skoki narciarskie; zawodnik swoim uporem zyskał wielki rozgłos, pisano o nim, zrobiono film! Wystartował nawet na igrzyskach olimpijskich! Tyle, że skoki oddawał tak krótkie – co paradoksalnie było przyczyną jego sukcesu – że federacja narciarska za jego sprawą wprowadziła wymóg kwalifikacji. Federacja uznała, że zawodnik słabszy nie może być bardziej popularny od zawodnika dobrego. Od tej pory „Orzeł” miał przeWALone. W 1992 roku w austriackim St.Aegyd oddał swój ostatni oficjalny skok konkursowy. Swoim wynikiem 46 metrów uplasował się, rzecz jasna, na ostatniej pozycji.
Historia Mariusza Wala może nie jest tak spektakularna jak historia Edwards’a, ale nasunęła nam się taka właśnie analogia…
Mariusz Wal to postać „niekończącej się powieści wyborczej”. 44-letni menedżer i inżynier to polityczny weteran bez mandatu, który startował już niemal z każdej możliwej listy — od PO, przez PiS, po Trzecią Drogę — tym razem mierzył w fotel prezydenta Zabrza, bez wsparcia opcji politycznych. Zanim jednak na dobre ruszył w wyborczy wyścig, musiał się z niego wycofać. A dokładniej — został z niego wykluczony w „kwalifikacjach” przez Miejską Komisję Wyborczą.
Mariusz Wal od lat próbuje zaistnieć w lokalnej, regionalnej, a nawet krajowej polityce, jednak bez skutku. Jego nazwisko pojawia się cyklicznie na listach wyborczych – zmieniają się tylko szyldy. Śledzący politykę zabrzanie znają go bardziej jako „wiecznego kandydata” niż realnego polityka.
Swoją przygodę w wyborach zaczął w 2014 roku. Kandydując do Sejmiku Województwa Śląskiego z list Platformy Obywatelskiej (okręg 5) zdobył 1.715 głosów (1,1%), nie uzyskał mandatu. Rok później próbował swych sił w walce o Sejm RP z odległego 18. miejsca – również bez sukcesu. W 2018 roku był „dwójką” na liście Prawa i Sprawiedliwości ponownie do Sejmiku Województwa Śląskiego – i znów bez powodzenia. Wówczas wyprzedziła go z trzeciego miejsca na liście Alina Nowak. W 2024 roku znalazł się na liście Trzeciej Drogi do Sejmiku – tym razem na 7. miejscu, wynik: symboliczne 1,79% głosów.
WALić elity!
Ostatnia próba to walka o fotel prezydenta Zabrza w przedterminowych wyborach, które odbędą się już 10 sierpnia. Z hasłem WALić elity jednak i tu nie ma sukcesu – jeszcze przed startem, jak już wspomnieliśmy, nie zebrał wymaganych 3 .000 podpisów, a jego kandydatura została odrzucona. W kampanii zdążył jednak… wykupić billboardy.
Wal od lat szuka politycznej tożsamości, ale jak dotąd żadna z prób nie zakończyła się zdobyciem mandatu.
PrzeWALił kasę…
Udało nam się porozmawiać z Mariuszem Walem telefonicznie (tak na marginesie bardzo sympatyczna rozmowa). Niedoszły kandydat nie był w stanie powiedzieć nam ad hoc ile bilbordów wykupił na cele reklamowe – szacunkowo podał, że około sześciu, siedmiu i były to nośniki tylko w centrum Zabrza. Szacunkowy koszt, jak usłyszeliśmy, to 20 do 30 tysięcy złotych – Mariusz Wal nie robił jeszcze ostatecznych podliczeń.
Nasze szacunki są nieco mniej ostrożne. Stawiamy, że kwotę tę można spokojnie podwoić, biorąc pod uwagę, że koszt jednego nośnika, to kilka tysięcy złotych za jeden miesiąc! Według naszych nieoficjalnych ustaleń Wal wykupił 8 bilbordów, a jak dowiedzieliśmy się od samego (niedoszłego) kandydata, zostały wykupione na okres dwóch miesięcy (lipiec, sierpień).
Kandydata nie ma, a jego kampania trwa…
Będzie więc tak, że w sierpniu Wal – choć nie jest kandydatem – zapadnie w pamięć mieszkańcom, chyba, że odsprzeda innemu kandydatowi/kandydatom nośniki. Niektórzy wyborcy mogą być zaskoczeni, kiedy 10 sierpnia udadzą się do urn, a ich kandydata nie będzie na liście…
Cel osiągnięty
– Chciałem zabrać głoś w debacie publicznej, to był mój główny cel. Zrobiłem bardzo innowacyjną kampanię, na przekór trendom. I wydaje mi się, że swój cel osiągnąłem, co widać po zainteresowaniu – powiedział portalowi wZabrzu.info Mariusz Wal.
Jak zapowiedział, na pewno nie jest to koniec jego aktywności społecznej. Zachęcił również do skorzystania z jego programu (poniżej).
– Tam są ważne rzeczy dla mieszkańców. Może któryś z kandydatów go wykorzysta. Uważam, że miasto by na tym w jakimś stopniu zyskało – zaproponował.
Pozostanie zapamiętany
Mariusz Wal po raz kolejny zderzył się z brutalną arytmetyką polityki – nie liczą się intencje, tylko liczby. Nie zebrał podpisów, nie będzie na liście, nie dostanie mandatu. Ale – jak na swojego rodzaju politycznego Eddiego Edwardsa – pozostanie zapamiętany. Nie dzięki programowi, poparciu czy debatom, lecz dzięki billboardom i determinacji, z jaką od lat próbuje zaistnieć w sferze publicznej.
I chociaż tym razem znów nie wyszło, jedno jest pewne — w tej kampanii nikt nie WALnął się tak mocno, jak on.
Źródło: W Zabrzu